Pojechalismy na trzy dni do dzungli. Jechalismy autobusem jakies 5 godzin. Przejezdzalismy u podnoza najwiekszej gory Azji Pld.-Wsch. - Mt. Kinabalu. Kawal gory - 4095 m. Droga wila sie niemilosiernie a kierowca nie zalowal gazu, wiec nie obylo sie bez wysluchiwania odglosow gastrycznych wspolpasazerow. Od razu po przyjezdzie zostalismy poinformowani, ze teren na ktorym mieszkamy jest ogrodzony drutem podlaczonym do pradu. Chroni on przed sloniami, ktore moga narobic wiele szkod - widzialem kilka zdjec z akcji jak slon demoluje zbiorniki na wode - mimo, ze sa to slonie karlowate swoje potrafia :) Tego samego dnia poplynelismy lodka - rzeka wije sie w gesto porosnietej dzungli. Przewodnik co chwila pokazywal nam zwierzeta, ktore jakims cudem zauwazyl. My dopiero po chwili, kiedy wskazal juz dokladne miejsce. Widzielismy orangutana, makaki, probiscit monkeys, ptaki, krokodyle. Zajebiscie! W nocy poszlismy na nocny spacer po dzungli. Wyposazenie - gumowce, dlugie skarpety odporne na pijawki, latarki i kurtki przeciwdeszczowe. Wczesniej przy kolacji wysluchalismy krwiozerczych relacji na temat pijawek, wiec wszyscy poszlismy totalnie opatuleni. Dzungla w nocy wyglada niesamowicie. A gumowce przydaja sie bardzo. Wszedzie bloto, a woda chlupie pod nogami. Widzielismy kilka spiacych ptakow, owadow etc. Ale spotkalismy rzadko widywana malpiatke, ktorej nazwy nie pamietam, ale miejscowi nazywaja ja "bush baby". Takie male futrzane stworzonko z duzymi oczami (jego zdjecie jest na przewodniku LP Borneo).
Nastepnego dnia o swicie znowu poplynelismy lodka podgladac zwierzeta. Tez dopiero sie budzily. Malpy ziewaly tak samo jak my. Po sniadaniu wyjscie do dzungli na trzygodzinny treking. Tym razem nie balismy sie juz pijawek - ale fakt pojawily sie. Nie byly tak wielkie jak myslelismy. Zapomnialem dodac, ze w nocy jakas mnie uzarla kiedy siedzialem przy piwku - zorientowalem sie widzac plame krwi na koszuli.
Widzielismy ptaki, owady. Kilka zab - przewodnik, nie wiem jakim cudem znalazl najmniejsza zabe Borneo - nawet jak trzymal przy niej palec ciezko bylo ja zauwazyc - byla wielkosci cwierci paznokcia! A w dzungli naprawde ciezko cos dostrzec - dopiero jak sie poruszy. Idac przez bagienne poszycie natrafialismy na slady sloni. W pewnym momencie slyszelismy jak gdzie w poblizu oddychaja. Poszlismy za nimi, ale nie udalo sie ich zobaczyc. Szkoda.
Po poludniu zaczelo ostro padac i lalo do wieczora. Kolejna wycieczka lodkami odbyla sie w ulewie. Wszystko kompletnie mokre. Ale za to znowu widzelismy orangutana, a podobno nie jest to zbyt czeste. Na nocny spacer nie poszlismy. Potrzebowalismy chociaz jednej pary spodni suchych, zeby wrocic do KK. Ci co poszli trafili na zatrzesienie pijawek - kazdemu sie dostalo :)
Rano o swicie znowu poplynelismy - z nowych zwierzat widzielismy srebrnego makaka. Sloni niestety nie :(
Po sniadaniu pojechalismy zlapac autobus do KK. Wieczorem dotarlismy do hostelu. Poszlismy na zasluzona kolacje - swieze krewetki, krab i kalmary z grilla. Delicje. W miejscowym sklepie spotkalismy znajomych, ktorych poznalismy w Brunei - nauczycieli, ktorzy byli tu na konferencji edukacyjnej.