Nad ranem przekroczylismy granice. Gdzies o siodmej dotarlismy do Little India, miejsca gdzie ceny hosteli mialy byc najmniejsze w Singapurze. Wszystko jeszcze bylo pozamykane. Dwoch chlopakow tez czekalo na otwarcie recepcji. Jeden mial rezerwacje. Drugi podobnie jak my nie. Szybko okazalo sie. ze ceny sa z kosmosu. Za lozko w dormitorium trzeba zaplacic tyle co za wypasiony pokoj dwuosobowy w Wietnamie. A dwojka tu kosztuje duzo a wyglada obskornie - klitka w ktorej miesci sie tylko lozko. Dzielnica wyglada bardzo malowniczo. Stare domki, w ktorych kiedys mieszkali Europejczycy. Dzis mieszkaja w nich robotnicy z Indii i Bangladeszu zatrudnieni przy budowach na roczne kontrakty.
Pojechalismy wiec z powrotem do Malezji - do Johor Bahru - miasta tuz za mostem laczaym Malezje z Singapurem. Tu hotel kosztowal sporo mniej. Szybki prysznic i z powrotem do Singapuru pozwiedzac miasto. A jest imponujace. Piekne city z drapaczami chmur. Teatr - budynek wygladajacy z zewnatrz jak oczy muchy. Wszedzie czysto. To w koncu miasto kar. Wszedzie widac ostrzezenia - nie mozna palic, smiecic, pluc etc. Przy kazdym ostrzezeniu odpowiednia kara, ktora jest bardzo wysoka.
Wieczorem bylismy na koncercie jazzowym nad zatoka. Rozpoczal sie tam okres singapurskiego odliczania do Nowego Roku. Codziennie sa koncerty i rozne imprezy. Maja tez zwyczaj, ze do zatoki wpuszczaja biale nadmuchiwane pilki, na ktorych ludzie wypisuja noworoczne zyczenia. Tez taka jedna wypisalismy.
W nocy wrocilismy do Johor Bahru - przejscie graniczne jest tu chyba przygotowane na kilka tysiecy osob. Rozlegly budynek, wieli hol. Olbrzymie.